Aplikacje wykorzystujące tzw. ekonomię współdzielenia zagrażają wielu grupom interesów. Te zrobią wszystko, by chronić swoje zyski, a zwykli konsumenci zazwyczaj na tym tracą
Użytkownicy smartfonów mają do dyspozycji coraz więcej aplikacji, które służą do wymiany dóbr lub usług. Tak zwana „sharing economy” czyli ekonomia współdzielenia cieszy się coraz większą popularnością na całym świecie. Dzięki niej ludzie mają dostęp do tanich usług lub mogą sobie trochę dorobić, bez angażowania wielu dodatkowych środków, bez formalności, w czasie gdy tego chcą lub potrzebują.
Na cashless.pl mogliście przeczytać choćby o aplikacjach Airbnb czy RidersOn. Pierwsza pozwala odnaleźć niedrogi nocleg w 34 tysiącach miast na całym świecie. Druga oferuje niewielkie wynagrodzenie za wykonanie prostych zleceń np. w najbliższym sklepie. W Polsce wielką popularnością cieszą się także serwisy internetowe takie jak BlaBlaCar oferujące wspólne przejazdy samochodami. Młodzi ludzie chętnie korzystają też z Ubera zamiast taksówek.
Z rozwoju tego typu usług należałoby się tylko cieszyć. Problem w tym, że działalność Ubera i Airbnb wywołuje protesty niektórych grup społecznych - taksówkarzy w Nowym Yorku (gdzie ostatecznie zakazano Ubera), czy hotelarzy w Barcelonie (gdzie ważą się losy Airbnb). Najczęstsze zarzuty to niepłacenie podatków, a więc prowadzenie działalności naruszającej uczciwą konkurencję. Taki argument podnoszą zarówno przeciwnicy tanich przejazdów Uberem jak i noclegów oferowanych w prywatnych domach i mieszkaniach poprzez Airbnb.
Nie o podatki tutaj jednak idzie. W wielu krajach istnieją przepisy, które regulują kwestie opodatkowania tego rodzaju działalności. W Polsce ich istnienie potwierdziło Ministerstwo Finansów w odpowiedzi na interpelację poselską. To czy ktoś płaci podatki czy nie, to już zupełnie inna sprawa, a przecież unikanie ich zdarza się nie tylko wśród osób dorabiających w Uberze czy Airbnb.
Prawdziwym problemem jest to, że „sharing economy” narusza interesy wielu grup społecznych, gdy na skutek klęski urodzaju z ekonomii współdzielenia zamienia się w ekonomię dostępu. Bowiem czym innym jest dzielenie się w sieci książkami, wymienianie na wakacje mieszkaniami, a czym innym zarabianie na tym dużych pieniędzy.
Z drugiej strony bez Airbnb wielu osób nie byłoby stać na wymarzone wakacje. Hotele i pensjonaty w sezonie potrafią podnieść ceny trzykrotnie. Różnica ceny między mieszkaniem wynajętym przez aplikację, a tradycyjnym pokojem w hotelu jest więc ogromna i znacznie przewyższa wszystkie podatki, które musiałby zapłacić wynajmujący pokój przez Airbnb, gdyby był właścicielem pensjonatu czy hotelu.
Osobiście uważam, że „sharing economy” przynosi ze sobą więcej dobrego niż złego. Specjaliści podkreślają zresztą, że rozwój rynku usług oferowanych przez aplikacje jest nieuchronny. Są tańsze i wygodniejsze. Będzie z nich korzystało coraz więcej osób. Prawo nie nadąża wprawdzie za pomysłami najbardziej innowacyjnych start-upów, ale i to się wkrótce zmieni. Protestującym nie pozostaje więc nic innego, jak dostosować się do nowej rzeczywistości.