Prekursor przenośnych terminali – amerykańska firma Square, właśnie zadebiutowała w Australii. W Europie rozpycha się iZettle. A w Polsce mPOS-y wciąż nie mogą się przebić
Square największy sukces odniósł na amerykańskim rynku, z którego się wywodzi. Ale z powodzeniem działa także w Kanadzie i Japonii, a teraz wszedł na rynek australijski. Tamtejsze firmy, jeżeli zechcą akceptować płatności kartami za pośrednictwem urządzeń Square, zapłacą za nie 19 dolarów australijskich oraz 1,9 proc. prowizji, pobieranej od rozliczonych transakcji bezgotówkowych.
Square pierwszego mPOS-a wprowadził do sprzedaży w 2009 roku. To niewielkie urządzenie, które w połączeniu ze smartfonem lub tabletem służy przyjmowaniu płatności kartami. Przeznaczone jest głównie dla tych przedsiębiorców, którzy transakcje kartami przyjmują sporadycznie i nie opłaca się im dzierżawa tradycyjnego terminala POS.
mPOS-y szybko odniosły duży sukces na rynku amerykańskim, a jego miarą może być wycena Square na poziomie 4-6 mld dolarów. Dość łatwo wytłumaczyć, dlaczego urządzenie to w USA przyjęło się tak dobrze. Na rynku tym wciąż królują karty z paskiem magnetycznym, co pozwoliło na wyprodukowanie naprawdę niewielkiego, prostego i taniego mPOS-a, stanowiącego realną konkurencję dla topornych terminali stacjonarnych. W Europie standardem są karty z mikroprocesorem więc mPOS-y z założenia są bardziej skomplikowane i droższe.
Mimo to w kilku krajach na naszym kontynencie te urządzenia również znalazły licznych zwolenników. Przykładem mogą być Włochy. Za największego konkurenta Square uchodzi wywodząca się ze Szwecji spółka iZettle, która działa już na kilkunastu europejskich rynkach. Co ciekawe, od niedawna jej udziałowcem jest polski fundusz venture capital, zarządzany przez spółkę PEM.
Tymczasem w Polsce mPOS-y jakoś nie mogą się przebić mimo tego, że ich oferta jest dość bogata. Znam przynajmniej cztery firmy, w których takie urządzenie można zamówić. Najtańszy jest terminal SumUp, który kosztuje 259 zł netto. Firma PayMax sprzedaje mPOS-y po 339 zł netto, PayLeven – po 349 zł a Polskie ePłatności – po 399 zł. Prowizje od przyjętych transakcji wahają się od 1,15 proc. do 2,75 proc. Nie sprzedaje się ich jednak dużo.
Dostawcy mPOS-ów nie zdradzają liczby klientów, którzy za pośrednictwem tych urządzeń przyjmują płatności kartami. Nieoficjalnie mówi się jednak, że wszystkie razem mogą obsługiwać co najwyżej kilkanaście tysięcy podmiotów. Dowodem na to, jak trudno sprzedać w Polsce mPOS-a, może być ubiegłoroczna akcja Polskich ePłatności, które zachęcały do trzymiesięcznych bezpłatnych testów tych urządzeń. Później można było je przejąć za symboliczną złotówkę. Z tego co wiem, nawet to nie było wystarczającą zachętą, by przyjęto wszystkie zarezerwowane w promocji mPOS-y.
Nie jestem specjalnym fanem tych urządzeń, dlatego z łatwością wymienię przyczyny, dla których nie trafiają one w gusta polskich handlowców i usługodawców. Po pierwsze, Polacy lubią mieć papierowe potwierdzenie transakcji, szczególnie gdy z jakichś przyczyn nie dojdzie ona do skutku. W takiej sytuacji chcą mieć kwitek dowodzący, że płatność nie przeszła, by w razie czego móc ją reklamować w banku. Zapewnienie, że potwierdzenie pójdzie e-mailem nie wystarcza, a mPOS z drukarką to już nie mPOS.
Po drugie tajemnicą poliszynela jest, że ci przedsiębiorcy, dla których mPOS został teoretycznie stworzony, a więc hydraulicy, kosmetyczki, ślusarze itp. nie chcą przyjmować płatności kartami bo wolą gotówkę. Tak zrealizowanych przychodów nie muszą wykazywać w papierach, a to pozwala im oszczędzać na podatkach. Klientom też to na rękę, bo przez to mają usługę tańszą o podatek VAT. Konia z rzędem temu, komu uda się dokonać w tym temacie dobrej zmiany.
Po trzecie na rynku dostępne są coraz mniejsze i coraz lżejsze tradycyjne terminale POS w wersji przenośnej, wyposażone w drukarkę. Takie urządzenia doskonale sprawdzają się w rękach dostawców pizzy czy kurierów z hipermarketów. mPOS w ich sytuacji raczej odpada. Wreszcie, po czwarte, ceny mPOS-ów, w połączeniu z wysokimi prowizjami od transakcji, nie wytrzymują konkurencji z tradycyjnymi terminalami.
Nie chciałbym nikomu odbierać szans na rynkowy sukces, ale wymienione argumenty prowadzą mnie do wniosku, że wszyscy ci, którzy marzą o umasowieniu mPOS-ów w Polsce, powinni sobie odpuścić. Przynajmniej na razie nie widzę na to większych szans.